czwartek, 24 września 2020

O tym, że mimozami jesień (zazwyczaj) się nie zaczyna

 Przyrodniczy Piątek!


    Od wielu lat "walczę" z ugruntowanym w społeczeństwie przeświadczeniem na temat tego, że "mimozami jesień się zaczyna". Tłumaczę, wyjaśniam, informuję... A tymczasem w tym roku, akurat na sam początek astronomicznej i kalendarzowej jesieni na parapecie mojego okna zakwitła mi mimoza... Tyle że ta prawdziwa, botaniczna mimoza... Niezrażony jednak tym ewidentnym trollingiem ze strony pielęgnowanej przeze mnie rośliny, ponownie poruszę ten temat także dzisiaj ;)


Mimoza wstydliwa (Mimosa pudica) na moim oknie - w tym roku swym kwitnieniem faktycznie rozpoczęła jesień

    Ciężko jest się sprzeczać z autorytetami i wytykać im błędy, ale z okazji rozpoczętej jesieni o jednym takim kardynalnym błędzie wspomnieć muszę... Usprawiedliwię się tym, że Julian Tuwim nie miał wykształcenia botanicznego i zapewne po prostu powielił powszechnie popełniany błąd nomenklaturalny. Bo któż z nas nie kojarzy pierwszych wersów początkowej zwrotki "Wspomnienia" Tuwima, w których to autor identyfikuje "złotawą, kruchą i miłą" jesień z początkiem okresu kwitnienia mimoz. I choć utwór w całości jest niezwykle piękny i klimatyczny (a z muzyką Marka Sarta i w wykonaniu Czesława Niemena niemal magiczny), opiera się na podwójnie błędnych założeniach!

Kwiatostan nawłoci kanadyjskiej (Solidago canadensis)

    Wykonanie Niemena znałem od dziecka, podobnie jak określenie "mimoza", bo tak owe żółte kwiatostany nazywała Mama. Z czasem jednak, gdy moja ciekawość świata się rozwijała, a umysł pragnął poznawania i dokładniejszego identyfikowania tego, co rośnie i hasa po polu i trawniku, pojawiły się wątpliwości. Wszak książki (bo były to jeszcze czasy, kiedy dostęp do Internetu nie był tak oczywisty jak dziś... wiem... jestem już stary... ;) ) informowały, że mimoza to roślina tropikalna, rodem z Ameryki Południowej, że w klimacie umiarkowanym sobie nie poradzi. Czemu więc ma być symbolem polskiej jesieni? Byłem niezmiernie dumny z siebie, gdy odkryłem prawdziwą, botaniczną tożsamość "polskiej mimozy" - nawłoci, czyli roślin z rodzaju Solidago! Problem w tym, że nawłocie masowo kwitnąć zaczynają już w lipcu, gdy o jesieni nikt stara się jeszcze nie myśleć. Z tą "polskością" to też nie jest do końca prawda, bo choć mamy dwa rodzime gatunki, to masowo występujące u nas nawłocie - późna (Solidago gigantea) i kanadyjska (Solidago canadensis) - to groźne rośliny inwazyjne zza Atlantyku (swoją drogą... wiedzieliście, że obecnie mamy 5 oceanów? Od 2000 roku funkcjonuje oficjalnie w geografii Ocean Południowy, okalający Antarktydę). I przy swojej inwazyjności i ekspansywnej naturze z całą pewnością nie są kruche ani delikatne...

Zarośla nawłoci kanadyjskiej (Solidago canadensis)

    Skąd ta zakorzeniona głęboko w naszej rzeczywistości pomyłka? Nie mam pojęcia... Próbowałem ustalić jej źródło, ale bezskutecznie... Jedyne, co łączy mimozy z nawłociami to żółty kolor kwiatów, a i ten występuje tylko u niektórych gatunków mimoz. Te soczyście żółte możemy podziwiać wiosną, spacerując ulicami londyńskiego Westminsteru - rosną tam całkiem pokaźne okazy drzewiastego gatunku Mimosa scabrella. Ani to wizualnie podobne do siebie, ani ze sobą spokrewnione (mimozy należą do rodziny bobowatych [a więc jest jej blisko do fasoli i grochu], a nawłocie - do astrowatych). Co więcej... W języku polskim określenie mimoza kojarzy się nam z czymś delikatnym, zwiewnym, niezbyt pochlebnie "mimozą" nazywamy kogoś nadto delikatnego i przewrażliwionego... A zagarniająca kolejne hektary nawłoć to taki bardziej roślinny chuligan... No dobra... niniejszym znalazłem jedno podobieństwo - tak jak u nas amerykańskie nawłocie są biologicznymi najeźdźcami, tak niektóre rejony Ameryki (np. Hawaje) cierpią z powodu inwazji mimozy wstydliwej (Mimosa pudica) - tej samej, która właśnie swoje pomponiaste kwiatostany rozwija metr ode mnie, na parapecie północno-wschodniego okna.

Zarośla nawłoci późnej (Solidago gigantea)

    A na koniec ciekawostka etnobotaniczna. Pewnie niektórzy z Was słyszeli o ayahuasce, czyli "lianie dusz", rytualnym psychodeliku używanym przez południowoamerykańskich szamanów. No więc w skład mieszanki wchodzi między innymi jeden z gatunków mimozy - Mimosa tenuiflora.

Mimoza wstydliwa (Mimosa pudica)

Wykorzystana literatura:
● Gaujac A. i wsp. "Determination of N,N-dimethyltryptamine in Mimosa tenuiflora inner barks by matrix solid-phase dispersion procedure and GC–MS"; Journal of Chromatography B
● Gehlot H.S. i wsp. "An invasive Mimosa in India does not adopt the symbionts of its native relatives"; Annals of Botany
● de Lucena R.F.P. i wsp. "Traditional knowledge and use of Mimosa tenuiflora (Wild.) Poir. (jurema-preta) in the semi-arid region from Northeastern Brazil"; Gaia Scientia

czwartek, 10 września 2020

O szczepieniach i komarach, czyli królicza profilaktyka

    Wspomniałem we wtorek, że ten tydzień poświęcamy głównie królikom, więc oto drugi z bardzo ważnych tematów dotyczących tych "uszaków". Temat poruszałem na "Naturalnie w Warszawie..." już kilkakrotnie, rokrocznie w marcu przypominając o konieczności szczepienia przeciwko myksomatozie. Ostatnie tygodnie to istny wysyp przypadków myksomatozy, co widać zarówno po liczbie zgłoszeń do przychodni, w której pracuję, jak i po liczbie wpisów na ten temat na różnych króliczych forach. Tak - ten rok jest wybitnie "wirusowy". Problem w tym, że aby ochronić się przed zarażeniem, królikom nie wystarczą maseczki (których my, ludzie (a przynajmniej część społeczeństwa), z jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów tak bardzo nie chcemy zaakceptować, powołując się m.in. na prawa wolności osobistej i inne górnolotne argumenty...). Ale pozwólcie, że problem myksomatozy przybliżę po raz kolejny, powołując się na wcześniejsze wpisy.

Typowe objawy myksomatozy - tzw. "lwia głowa" - obrzęki powiek, nosa i uszu

    O szczepieniach psów i kotów wiedzą wszyscy ich posiadacze. Chociaż króliki od psów i kotów różnią się niemal pod każdym względem, to łatwo znaleźć jeden wspólny mianownik – należy je szczepić! Nie na te same choroby, oczywiście – skoro są to tak odmienne zwierzęta, to i dolegliwości miewają różne. A jedną z najgroźniejszych zakaźnych chorób króliczych jest MYKSOMATOZA. Odpowiedzialny za jej rozwój jest wirus z rodzaju Leporipoxvirus, przenoszony bądź przez kontakt bezpośredni między zdrowym a chorym królikiem, bądź z pomocą tak zwanych wektorów – owadów odżywiających się krwią (komary, pchły). Stąd też zachorować mogą nawet osobniki, które nie mają styczności z innymi przedstawicielami swojego gatunku. A zaznaczyć trzeba, że myksomatoza u dzikich i domowych królików jest chorobą wysoce śmiertelną! Kończy się śmiercią w 70-100%!! To oznacza, że jeśli zwierzę zachoruje, szanse na jego wyleczenie są bardzo niewielkie. Dlaczego tak jest i skąd ta zjadliwość patogenu? Leporipoxvirus pochodzi z Ameryk, gdzie nasze króliki europejskie (Oryctolagus cuniculus), protoplaści wszystkich udomowionych form, nie występują. Żyją natomiast króliki z rodzaju Sylvilagus, jak chociażby królak brazylijski (Sylvilagus brasiliensis), u których patogen występował od setek lat, a choroba, dzięki tak długiemu "dojrzewaniu" relacji patogen-żywiciel, przebiega nieporównywalnie łagodniej, w postaci skórnych włókniaków. Gdy wirus przedostał się (a właściwie celowo został przywieziony) z Ameryki do Europy (1952 rok, Francja) – pojawiły się zachorowania wśród tutejszych zajęczaków, całkowicie nieprzystosowanych do „walki” z nowym problemem. I tak trwa on do dziś. Podobnie jest w Australii, gdzie króliki stały się istną plagą, a wirus trafiał dwukrotnie - w 1919 roku, nie wywołując wielkiej epidemii, oraz w 1950 roku. Wprawdzie w ostatnich latach obserwuje się przypadki łagodniejszych lub atypowych przebiegów myksomatozy u królików (np. w postaci przewlekłych, niereagujących na antybiotykoterapię zapaleń układu oddechowego), choroba nadal pozostaje olbrzymi zagrożeniem! Na szczęście, istnieje prosty i skuteczny sposób zapobiegania rozwojowi choroby!


    Stąd bardzo ważny apel – SZCZEPMY naszych uszastych podopiecznych! To jedyny sposób, by zabezpieczyć je przed tą śmiertelną chorobą! W naszym klimacie pierwsze komary, przedstawiciele gatunków wczesnowiosennych, pojawiają się już z początkiem marca, jednak w większych ilościach występują zazwyczaj dopiero od kwietnia. Biorąc pod uwagę fakt, że u szczepionych zwierząt odporność wytwarza się po około 3 tygodniach (niestety, błędne jest częste myślenie, że „zastrzyk” powoduje natychmiastowe zabezpieczenie królika), zazwyczaj większe akcje szczepienia wykonuje się właśnie na przedwiośniu. Najwyraźniej jednak nie wszyscy o tym pamiętali i teraz zbieramy żniwa tego zapominalstwa. A może lekkomyślności? Tudzież alt-medowego wiary w szkodliwość i bezsensowność szczepień? Ciężko powiedzieć, przyczyn może być tyle, co przypadków, nie można wrzucać wszystkiego do jednego worka. Niemniej pamiętajmy o zdrowym rozsądku. Tym bardziej, że myksomatoza to tylko jedno z zagrożeń, których można uniknąć, szczepiąc zwierzaka. Pamiętajmy o "pomorze królików", czyli wirusowej krwotocznej chorobie królików, wywoływanej kaliciwirusem z rodzaju Lagovirus - RHDV - i jego nowym wariantem - RHDV2. Od niedawna w przychodni Pulsvet dostępna jest już nowa szczepionka Nobivac Myxo-RHD PLUS, która jako pierwsza na polskim rynku zabezpiecza na wszystkie trzy wymienione patogeny na raz (dotychczas konieczne było rozdzielenie szczepienia przeciwko myksomatozie / RHD oraz tego przeciwko RHDV2).
    Z pobocznych ciekawostek - wirus myksomatozy wykazuje właściwości onkolityczne względem wielu linii komórek nowotworowych człowieka. Oznacza to, że być może w przyszłości może stać się ważnym orężem w walce z nowotworami!

Wykorzystana literatura:
● Boag B. "Observations on the seasonal incidence of myxomatosis and its interactions with helminth parasites in the European rabbit (Oryctolagus cuniculus"; Journal of Wildlife Diseases
● Chodkowski M. i wsp. "Onkolityczne wirusy zwierzęce i ich zastosowanie
w terapiach przeciwnowotworowych"; Medycyna Weterynaryjna
● Kerr P.J. i wsp. "Myxoma virus and the Leporipoxviruses: an evolutionary paradigm"; Viruses
● Kwit E. i wsp. "Myksomatoza królików, problem nadal aktualny"; Życie Weterynaryjne
● Kwit E. i wsp. "Myksomatoza, ciągle groźna choroba wirusowa królików - aktualny stan wiedzy"; Medycyna Weterynaryjna

poniedziałek, 7 września 2020

O cenie bycia uroczym, czyli jak człowiek sam prosi się o kłopoty i ściąga je na innych

        Kwestia brachycefalizmu jest doskonale znana w weterynarii u psów i kotów. Liczne problemy zdrowotne związane z wymuszoną przez człowieka zmianą anatomii dają o sobie znać często już w młodzieńczym wieku zwierząt, zwłaszcza jeśli dobór rodziców opiera się na zasadzie "byle były szczeniaki/kociaki na sprzedaż". Dziś jednak chciałbym napisać o brachycefalizmie w nieco innej odsłonie...

        Czym jest brachycefalizm? Pomijając kwestie antropologiczne, jest to wyraźne skrócenie twarzoczaszki (czyli tej "przedniej" części czaszki), będące wynikiem wielopokoleniowej hodowli w kierunku utrwalenia tej cechy. Jeśli porównamy głowę, powiedzmy, labradora i buldożka angielskiego, od razu zauważymy, że różnią się one kształtem. Już sam labrador ma zdecydowanie inny profil niż jego postać wyjściowa, czyli wilk. Jednak w całym tym problemie nie chodzi wyłącznie o efekt wizualny. Zmienia się nie tylko fizjonomia, bo gdyby tak było - problem nie istniałby - wszak - de gustibus non est disputandum. Wraz z nią pojawiają się problemy natury fizjologicznej, bo coś, co funkcjonować miało w zdecydowanie większej przestrzeni (np. jama nosowa) nagle ściskane jest w ułamek swojej naturalnej formy. Dlatego też dolegliwości wynikające z wad anatomicznych (chociażby zbyt wąskie otwory nosowe, za długie podniebienie miękkie, gałki oczne ledwo mieszczące się w oczodołach, "zatykające się" kanaliki nosowo-łzowe, zapalenie fałdów skórnych na pysku i tak dalej...) poważnie uprzykrzają życie psów/kotów i określane są ogólnikową nazwą "syndromu brachycefalicznego". Warto też zaznaczyć, że ukształtowanie głowy u ras brachycefalicznych wynika ze zbyt wczesnego zamknięcia szwów miedzy kośćmi czaszki (kraniosynostozy), czyli zjawiska uznawanego w innych przypadkach za poważną wadę wrodzoną. A zatem NIE! Chrapiący i chrząkający po krótkim truchcie mops czy buldożek francuski nie jest uroczy - on się zwyczajnie poddusza!


Mops jest idealnym przykładem rasy brachycefalicznej

        Temat brachycefalicznych problemów u psów i kotów jest już wałkowany od lat, dziś jednak chciałbym napisać o trzecim gatunku, którego zagadnienie to dotyczy - o króliku. Domestykacja, czyli udomowienie królika dzikiego (Oryctolagus cuniculus) miało miejsce około 1500 lat temu. Początkowo głównie w celach pozyskania mięsa, z czasem jednak królik, jako że jest uroczy i sympatyczny, zyskał popularność jako zwierzę towarzyszące, tak zwany "pet". A jak to już bywa z domowymi pupilami, człowiek zaczął tak mącić w puli genowej, by uzyskać osobniki o jak "najsłodszym" i jak najbardziej "uroczym" wyglądzie. A jak to osiągnąć? A no upodabniając je do noworodków, czyli dążyć do uzyskania możliwie krągłego profilu głowy. Nie ma jednak nic "za darmo" - skrócenie twarzoczaszki (brachygnathia superior) pociągać może za sobą niedopasowanie uzębienia żuchwy i szczęki. A to z kolei, przy rosnących przez całe życie bezkorzeniowych (hypselodontycznych) zębach królików wiąże się nieubłaganie z ich przerostem i deformacjami. Biorąc pod uwagę tylko siekacze (które rosną w tempie około 2-2,4 mm na tydzień) ich niewłaściwe ścieranie prowadzi najczęściej do "wywinięcia" pierwszej górnej pary do tyłu, w głąb pyszczka, i przerostu dolnych tak, że wyraźnie wystają one z jamy ustnej. O ile dolne będą "co najwyżej" mocno utrudniały pobieranie pokarmu, to już zawinięte siekacze górne po pewnym czasie zaczną dosłownie wbijać się w podniebienie (chociaż miałem już przypadek dolnych siekaczy wbijających się... w nos (!) nieszczęsnego królika). Ale nie w samych zębach tkwi problem! Podobnie jak w przypadku psów, króliki obciążone klątwą "uroczego" brachycefalizmu częstokroć mają więcej problemów z układem oddechowym - zarówno w sensie ewentualnych infekcji, jak i przebiegu znieczulenia do zabiegów chirurgicznych. A takowe mogą się zdarzyć zawsze - niezależnie, czy ma to być profilaktyczna kastracja czy - nie daj Boże - jakaś nagła interwencja z powodu np. skrętu płata wątroby. Dodatkowe czynniki ryzyka nie są na rękę ani samemu królikowi, ani operującemu chirurgowi! Szczególnie wyraźnie trend ten uwidocznił się u ras miniaturowych, jak baranki, króliki lwie, karzełki niderlandzkie czy tak niezwykle popularne w ostatnich latach mini lopy! No właśnie...

Ekstremalna brachycefaliczność połączona z fenotypem typu "lop-eard"

        Lopy... To określenie zapożyczone zostało z angielskiego określenia "lop-eared rabbit", grupującego królicze rasy o "klapniętych" małżowinach usznych. W Polsce tego typu króliki zwykle określamy jako "baranki". Jak zapewne wiemy, wyjściową sytuacją, spotykaną u dzikich królików, są małżowiny uszne sztywno sterczące ku górze, wychwytujące każdy niepokojący dźwięk i sygnał nadciągającego drapieżnika. "Klapnięte uszka" byłyby zupełnie niefunkcjonalne, stąd brak tej cechy w naturze. Niestety, "klapnięte uszka" są jednocześnie cechą, która nadaje zwierzęciu uroczy wygląd, taki niewinny, bezbronny... Typowy "baby schema", opisany już przez wybitnego zoologa i ornitologa austriackiego - Konrada Lorenza. Wszystko to zebrane łącznie skutkuje tym, że w Wielkiej Brytanii 53,1% przebadanej populacji domowych królików stanowią dwie rasy - wspomniane mini-lopy i karzełki niderlandzkie.

Ekstremalna brachycefaliczność połączona z fenotypem typu "lop-eard"

        Problem w tym, że niby tak nieistotna rzecz jak "klapnięte uszka" również ma swoje reperkusje. W grudniu ubiegłego roku w "Veterinary Record" pojawił się artykuł Jade C. Johnson i Charlotte C. Burn, w którym autorki wykazywały zależność tego fenotypu ze zwężeniem kanału słuchowego, odkładaniem się znacznych ilości woszczyny, większą predyspozycją do zapaleń uszu i inwazji świerzbowca usznego Psoroptes cuniculi. Powiązania między opadniętymi małżowinami usznymi a zmianą kształtu czaszki badał już sam Karol Darwin, więc nie jest to żadne "objawienie" ostatnich lat. Zależność doskonale widać na przykładzie half-lopów - królików, u których jedno ucho pozostaje w pozycji naturalnej, a drugie jest "klapnięte". Jeśli spojrzymy na ich czaszki, ustawienie przewodu słuchowego wewnętrznego różni się drastycznie zależnie od tego, na które ucho patrzymy! We wspomnianym badaniu wykazano, że "kłapouchy" miały 23-krotnie razy częstsze problemy z przerostem siekaczy i 12-krotnie częstsze problemy z przerostami "zębów policzkowych" (przedtrzonowców i trzonowców)!! Kupowanie takiego zwierzęcia to już nie jest po prostu dobrowolne ściąganie na siebie kłopotów... To de facto wspieranie biznesu, który te kłopoty i problemy ściąga na niewinne zwierzęta. Bardzo interesujący artykuł na temat porównania kształtów czaszki królika dzikiego i udomowionego opublikowały w 2017 roku w "Veterinary Science" Christine i Estella Böhmer (autorka "Dentistry in Rabbits and Rodents"). Inna sprawa, że doniesienie to pod znakiem zapytania stawia jedną z dotychczasowych "prawd objawionych" jeśli chodzi o żywienie królików - siano, jako pokarm odbiegający właściwościami od typowego "dzikiego" pokarmu tego gatunku, może być, według autorek, przyczyną problemów stomatologicznych (!!!) Ale to już materiał na osobny wpis...

Przerosty siekaczy to jedna z najczęstszych konsekwencji brachycefalizmu i fenotypu "lop-eared"

        Wracając do meritum dzisiejszego wpisu - pamiętajcie, że wszystko ma swoją konsekwencje. W tym wypadku "uroczy" wygląd często związany jest z poważnymi dolegliwościami, niejednokrotnie rzutującymi na jakość całego życia. Pewne kwestie człowiek "zaprojektował" tak, by dobrze wyglądały, ale niekoniecznie dobrze funkcjonowały. Namieszanie w genetyce (czy to psów, królików, czy również wielu innych "genetycznie pokrzywdzonych" gatunków) niesie ze sobą wiele dotychczas niespotykanych (albo spotykanych, ale bardzo rzadko) problemów medycznych.Nieodpowiedzialna hodowla, chów wsobny, dopuszczanie do rozrodu zwierząt z widocznymi wadami i utrwalanie tychże wad w populacji w pseudohodowlach w imię "słodziakowego" wyglądu... Zastanówmy się zatem, czy faktycznie zależy nam bardziej na wyglądzie czy dobrostanie naszego pupila...


Wykorzystana literatura:

● Böhmer Ch. i Böhmer E. "Shape Variation in the Craniomandibular System and Prevalence of Dental Problems in Domestic Rabbits: A Case Study in Evolutionary Veterinary Science"; Veterinary Science
● Cordero G.A. i Berns C.M. "A test of Darwin’s ‘lop-eared’ rabbit hypothesis"; Journal of Evolutionary Biology
● Harvey N.D. i wsp. "What Makes a Rabbit Cute? Preference for Rabbit Faces Differs according to Skull Morphology and Demographic Factors"; Animals
● Johnson J.C. i Burn Ch.C. "Lop-eared rabbits have more aural and dental problems than erect-eared rabbits: a rescue population study"; Veterinary Record
● Meredith A.L. i wsp. "Impact of diet on incisor growth and attrition and the development of dental disease in pet rabbits"; Journal of Small Animal Practice
● Müller J. i wsp. "Growth and wear of incisor and cheek teeth in domestic rabbits (Oryctolagus cuniculus) fed diets of different abrasiveness"; Journal of Experimental Zoology Part A Ecological Genetics and Physiology
● Wyss F. i wsp. "Measuring Rabbit (Oryctolagus cuniculus) Tooth Growth and Eruption by Fluorescence Markers and Bur Marks"; Journal of Veterinary Dentistry

czwartek, 3 września 2020

Liście lecą na drzewa, czyli o sztuczkach jesiennych motyli

    Jesień idzie, Drodzy Państwo... I zwiastują to nie tylko pojawiające się na przelotach kwokacze, które mogliście poznać w środowy wieczór na moim Facebookowym odpowiedniku, ale także jesienne motyle, taka swoista ostatnia warta owadziego świata, która za główny okres pojawu osobników dorosłych obrała sobie schyłek lata i szarówkę jesieni.

Samiczka latalca jesieniaka (Ennomos autumnaria) na kamiennej obudowie kosza na śmieci na warszawskim Targówku

    Jednym z nich jest latalec jesieniak (Ennomos autumnaria) - całkiem pokaźnych rozmiarów ćma z rodziny miernikowcowatych (Geometridae), słynącej z późnojesiennych gatunków [by wspomnieć chociażby piędzika przedzimka (Operophtera brumata) czy zimowki - ogołotniaka (Erannis defoliaria) i pozłotnika (Agriopis aurantiaria)]. Rozpiętość skrzydeł naszego dzisiejszego bohatera sięga ponad 5 cm, jednak mimo dużych rozmiarów w naturalnym środowisku, czyli w głębi lasów liściastych, latalec jest bardzo trudny do wypatrzenia. Zwróćcie uwagę na barwę i kształt skrzydeł - nieprzypadkowo przypominają pożółkłe, opadające liście. Taki motyl, przycupnięty w leśnej jesiennej ściółce praktycznie zlewa się z otoczeniem i ukazuje się oczom zaskoczonego wędrowca tylko wówczas, gdy zerwie się do lotu. Na szczęście dla nas latalce nie ograniczają swojego występowania do lasów. Są dosyć powszechne również w ogrodach i parkach, nawet na terenach stosunkowo mocno zurbanizowanych. Gdy wówczas przysiądą sobie po nocnych wojażach na białej ścianie lub - jak w przypadku prezentowanej Wam dzisiaj samiczki - na koszu na śmieci tuż przed wejściem do mojego bloku, wręcz przyciągają wzrok krzykliwym i jaskrawym pomarańczem. Mimo to latalce w miastach radzą sobie całkiem dobrze, a to ze względu na ich niewybredną naturę. Gąsienice mają bardzo szerokie spektrum roślin żywicielskich, do których zaliczamy rozliczne gatunki drzew liściastych - dęby (Quercus spp.), olsze (Alnus spp.), wierzby (Salix spp.), lipy (Tilia spp.), brzozy (Betula spp.), klony (Acer spp.), wiązy (Ulmus spp.), topole (Populus spp.), śliwy (Prunus spp.), jabłonie (Malus spp.) czy wreszcie leszczynę pospolitą (Corylus avellana). Żerują od końca kwietnia do końca czerwca i - podobnie jak ich rodzice - są mistrzami kamuflażu. Do złudzenia przypominają gałązki drzew, na których żerują, często dodatkowo wyprostowując sztywno swoje ciało, by w obliczu zagrożenia udawać zdrewniały pęd. Kolejne półtora-dwa miesiące spędzają w formie poczwarki, by pod koniec sierpnia lub we wrześniu objawić się światu jako osobniki imaginalne. Te za zadanie mają zapewnić przetrwanie gatunku, a że czas goni i nadciągające chłody podkręcają tempo prokreacji, spieszą się ze spełnieniem tego obowiązku. Nocami samce latają w poszukiwaniu partnerek, a gdy już szczęśliwie poznają się i przeżyją upojne chwile, samica składa pakiet jajeczek na spodniej stronie gałęzi roślin żywicielskich. I to właśnie w postaci tych jajeczek gatunek przetrwa nadciągające mrozy i zamiecie zimy, by z nastaniem wiosny wykluć się i zacząć zajadać świeże wiosenne listki. Wzlatująca ku koronom drzew ćma może wyglądać nieco jak spadający liść, tyle że puszczony od tyłu - jakby ów opadły liść wracał na swe pierwotne miejsce.


    Warto wspomnieć, że w Polsce stwierdzono łącznie 5 gatunków latalców. Oprócz tu opisanego, wymienić należy latalca jesionaczka (Ennomos fuscantaria), wycinka (Ennomos erosaria), olszyniaka (Ennomos alniaria) oraz dębiniaka (Ennomos quercinaria)

Wykorzystana literatura:
● Gantner M. "Lepidoptera of hazel plants in Poland (Part I). Occurence, species, composition and economic importance"; Electronic Journal of Polish Agricultural Universities
● Reichholf-Riehm H. "Leksykon przyrodniczy. Motyle"; wyd. GeoCenter
● https://lepidoptera.eu/
● https://baza.biomap.pl/

O śnieżyczce na przedwiośniu

Taka niezdecydowana ta pogoda ostatnio. Ni to zima, ni to wiosna, raz przygrzeje słońce, potem znowu kałuże skuje lodem. Ale już widać pierw...